The key to the whole duck is the eye and where it is placed. It’s like a little jewel. It’s so perfectly placed to show off a jewel – right in the middle of the head, next to this S-curve with the bill sitting out in front, but with enough distance so that the eye is very well secluded and set out. David Lynch
Na wystawę Silence and dynamism przyjechałam z nadzieją na oderwanie się od rzeczywistości. Nadzieją o tyle niebezpodstawną, że moja każdorazowa styczność z twórczością Lyncha czymś owocowała. Po obejrzeniu Głowy do wycierania i Zagubionej autostrady obiecałam sobie, że już nigdy więcej dobrowolnie nie sięgnę po jego twórczość. Reżyser osławionego już Twin Peaks, jest jednym z tych artystów, których lepiej omijać – w myśl zasady “łatwiej odmówić pierwszego, niż powstrzymać się po trzecim”. Bardzo szybko przekonałam się, że filmy to nie wszystko.
Jego muzyka była dla mnie kojącym odkryciem. Bardzo szybko poznałam jego artystyczne wykształcenie i utożsamiłam się z podążaniem własną drogą. Jednak prawdziwym olśnieniem, objawieniem, nową fascynacją, był jego proces twórczy. Swobodny, nieograniczony, nieosadzony w sztywnych ramach formalnych lub czasowych, cierpliwy, niewymuszony. Do tego zupełnie zależny od artysty i jego weny twórczej. Czasem wręcz nieokreślony, ale akceptowany przez samego twórcę na każdym etapie. Panuje stereotyp, że Lynch nie lubi dopowiadać swojej twórczości. Po pierwsze – to wielokrotnie powielana nieprawda. Dowodzą temu np. wywiady zebrane przez Richarda A. Barneya i wydane w języku polskim w 2017 roku przez Axis Mundi. Niemal we wszystkich, artysta chętnie i swobodnie odpowiadał na pytania i rozwijał wątki związane z podejmowanymi działaniami. Po drugie, ile razy można opowiadać o tym samym?
Black Lodge w toruńskim CSW
Przechodząc przez czerwoną kotarę znalazłam się w pokoju z podłogą w zygzak by po chwili ujrzeć następną płynną ścianę oddzielającą mnie od lepszego świata. Jego obietnicą były dźwięki dobiegające z głębi. Według zamysłu kuratora powinnam zacząć od litografii eksponowanej w pierwszej dużej sali, ale pociąg do muzyki był silniejszy. Kilka kroków dalej, jedna ciemna kotara i byłam w środku.
Pokój o powierzchni 15-20 metrów kwadratowych, wysoki, wewnątrz ciemność. Czerwony, kurtynowy materiał na ścianach i tylko dwa reflektory rzucające na niego snopy słabego światła. Na środku stoi kanapa, dosyć wygodna, żeby się w niej zapaść. Wielki ekran, na którym wyświetlony jest opis albumu i cała ścieżka na nim zawarta. Później także animacje i teledyski stworzone we współpracy z innymi artystami. Dźwięk stereo, wąskie, eleganckie głośniki gdzieś w kącie, dostrzegalne dopiero po jakimś czasie, kiedy wzrok przyzwyczai się do braku światła. Poziom głośności idealny, mimo, że niosący się przez kolejne pomieszczenia ekspozycji. Dopiero później, zdałam sobie sprawę, że moim momentem transcendencji do świata Lyncha, jego artystycznych swobód i ekspresji, nie był przedsionek z podłogą w zygzak – był nim odcięty od świata dźwiękami The big dream pokój.
Artysta wielu mediów
Po ponad dwóch godzinach “wyciszania się” wyszłam, żeby zmierzyć się z wystawą przygotowaną przez CSW. To zaskakujące, że taka mnogość bardzo różnego materiału, nie okazała się przytłaczająca. Dużo szkiców, rysunków, grafiki warsztatowej. Filmy, reklamy, obrazy. Fotografia, ceramika, kolaż i asamblaż. Wszystko bardzo przyciąga, zatrzymuje i hipnotyzuje na swój sposób.
Cenię sobie wszelkiego rodzaju obiekty powstające w wyniku “przygotowywania się” artysty do finalnego dzieła. Obcowanie z nimi pozwala podejmować próby analizy toku myślenia twórcy, retrospektywnie uczestniczyć w procesie twórczym. Przyjrzenie się, jakiego rodzaju są to obiekty pozwala odtwarzać momenty, w których pojawiła się inspiracja i z jaką skrupulatnością artysta chciał zatrzymać ten moment. Podobały mi się np. szkice Lyncha – nieco grafomańskie w swojej formie, ale bardzo esencjonalne, pokazujące, że od formy ważniejsza jest idea. Ich fragmentaryczność przypominała nieco pineski, którymi reżyser chciał zatrzymać pojawiające się pomysły. Rysunki naprawdę na wszystkim. Także na anegdotycznych serwetkach. Także miniatury widoków na pudełkach po zapałkach oprawione w solidne czarne ramy. Odzwierciedla to pragmatyczność i praktykowanie wielokrotnie polecanego notowania pojawiających się idei.
To osobny temat
Percepcję filmów, takich jak np. Sześciu mężczyzn, którym robi się niedobrze czy Babcia, niemal niedostępnych na co dzień, porównałabym do doświadczenia Głowy do wycierania. Były jeszcze bardziej absurdalne. Prace na pewnym poziomie abstrakcji, dezorganizacji i eksperymentu bezpieczniej wyglądają, kiedy są statyczne. Natomiast eksperymentem, który w moim odczuciu się udał, były spoty reklamowe przygotowane np. dla Diora, Calvina Kleina czy Armaniego. Dość zaskakujące odkrycie, że wysoce konsumpcyjne marki sprzedające dobra luksusowe na całym świecie zaufały kontrowersyjnemu reżyserowi. Cieszy fakt, że eksperymentalność nie jest domeną jedynie niszowych i niskobudżetowych inicjatyw.
Graficzna prostota
Litografia, którą na samym początku ominęłam na rzecz muzyki, była… no właśnie – jaka? Dość duży format, przedstawienia opatrzone krótkim tekstem, jakby komentarzem do rzeczywistości. Figuratywne, grafomańskie i ekspresyjne. Połączone z tekstem – krótkimi myślami, niepokojami na granicy abstrakcji (np. “byłem na grillu i bolała mnie głowa” w połączeniu z przedstawieniem, które przypomina grillowanie w ogrodzie). Znowu pojawiło się w mojej głowie skojarzenie ze niedopracowaniem, pewną szkicowością, nieidealnością, wizualnym zapisem myśli. Tuż obok fotografia eksperymentalna. Wydruki znacznych rozmiarów, głównie czarno-białe. Industrialne detale. Lynch zdecydowanie lubi zatrzymywać się na fragmentach, szczegółach tworzących razem zdekomponowaną całość, ale fascynującą w swojej formie.
Przejście poza czas i przestrzeń
Kolejne przejście przez czerwony pokój skutkowało opuszczeniem abstrakcyjnej aranżacji – bądź co bądź – ludzkich rozmiarów. Ostatni fragment podłogi w biało-czarny zygzak prowadził do wysokiej sali w półmroku, dziwnie cichej. Wielkich rozmiarów prace w mieszanych mediach, kolaże-asamblaże miały w sobie dużo polaryzacji. Tematyka – jednocześnie brutalna i niedookreślona – budziła niepokój, wręcz odpychała. Jednak brud zmieszanych materiałów, farby, kleju i przypadkowych przedmiotów stworzył fascynującą fakturę, matowość i blask, organiczność i sztuczność. Prace oglądane z bardzo bliska wciągały jakby w niebyt, hipnotyzowały, utylizowały czas.
Na środku Sali stała szklana klatka. Widok znany z trzeciego sezonu Twin Peaks. Tu, przy wykorzystaniu refrakcji na szklanej powierzchni obrazu rzucanego przez projektor, wewnątrz kubika pojawiała się głowa Olbrzyma i następująca po niej kula. Bardzo chytry zabieg, łączący potęgę nowych mediów i prostych właściwości fizycznych, robił wrażenie.
Gdzie jest oko kaczki?
Odpowiedź na to pytanie jest trywialna i wymijająca: to zależy. Zależy od tego co rozważamy jako kaczkę. Jeżeli kaczką jest wystawa, dla mnie, jej okiem był pokój z muzyką. Nie wyobrażam sobie, żeby mogło go zabraknąć. Przypuśćmy jednak, że nie znalazłby się na wystawie. W takiej sytuacji stwierdzenie, że percepcja tej wystawy nie była pełna, nie jest przesadzone. Moment przygotowania, przejścia do innego świata nie byłby możliwy. Myślę jednak, że należy spojrzeć szerzej i w roli kaczki postawić samego twórcę. Wtedy okiem niewątpliwie jest aura tkwiąca w każdym “dziele” stworzonym przez reżysera. Każdy film i każdy obraz, także grafika, fotografia i muzyka, nieświadomie wprowadzają odbiorcę w bliżej nieokreślony świat wewnętrznego doświadczania. Fascynującym jest to, że pod powierzchnią niedopowiedzenia i szkaradności kryje się coś, co intensywnie oddziałuje na podświadomość. Tym bardziej, że żyjemy w bardzo wizualnych i powierzchownych czasach.
Wystawa Silence and dynamism miała miejsce na przełomie 2017/2018 w CSW w Toruniu.